head> Zobacz to, co widzę ja.: sierpnia 2006

czwartek, sierpnia 31, 2006

[011] Ik heb een fiets!

Oho, obok mieszkają kolejne dwie Polki. Tia. It's getting better & better.

Wrażenia po Introduction Day: ci, którzy nie studiują tu ekonomii, są na europeistyce. Ale udało mi się już spotkać dwie dziewczyny, z którymi będę chodzić na kurs, więc nie jest źle. Chociaż po krótkim pilotażowym filmie pokazującym jak w praktyce wygląda Problem Based Learning (czyli system, w jakim się tu naucza, dość odmienny od polskiego wkuwania teorii tylko i wyłącznie) i dostaniu harmonogramu zajęć stwierdzam, że będę musiała wrzucić piąty bieg, zapomnieć o spaniu, i przeprosić się z czytelnią. A bibliotekę uniwersytecką tutaj mają nieziemską, tylko oczywiście wszystko się robi samemu i elektronicznie. Chcesz coś skserować? Kup kartę, w specjalnej maszynie przelej pieniążki z karty na swoja legitymację studencką (nie pytajcie czemu nie można zasilić legitymacji bezpośrednio, nobody knows the answer), i dopiero wtedy możesz iść walczyć z kserokopiarką. Sam/a oczywiście. Przy moim wrodzonym talencie do przedmiotów martwych, a jednocześnie elektronicznych, pewnie od razu coś popsuję. No cóż.
Książki się też wypożycza samemu, nie ma tutaj żadnej pani, żadnego wypełniania rewersów i innych bajerów, co to to nie. Jak usłyszycie o paraliżu Biblioteki Uniwersyteckiej w Maastricht, to to byłam ja!

Chyba powinnam przejść do głównego wydarzenia dnia dzisiejszego.
UWAGA UWAGA
(muzyka, brawa)
KUPIŁAM SOBIE ROWER
(więcej braw, tak, tak, nie ociągamy się, wyciągamy łapki, klasku klasku, o właaaśnie tak!)

Jest brązowy, i ma żółty łańcuch. Może odrobinkę miejscami przyrdzewiały, ale i tak jest moją aktualną miłością. Mam nadzieję, że za opiekę i ciepłe schronienie w piwnicy odwdzięczy mi się wiernością i zostanie ze mną na te kilka miesięcy.
Zdjęcie będzie jutro, bo dziś już ciemnawo.

Żeby nie było, że nie ma się czym chwalić, kupno roweru nie jest tutaj wcale aż tak proste jakby się wydawało. Maastricht jest w tym względzie inne niż reszta kraju, w ogóle widzi się tu mniej rowerów, nie wolno ich przypinać byle gdzie w centrum (co ma swój niepowtarzalny klimat, no ale mówi się trudno). Żadnych junkies też pod dworcem nie uświadczyłam.
Tak też kupno roweru odbywało się drogą szemrano-plotkarską, przekazywane z ręki do ręki tajne adresy itd. Ale się udało, i nawet się próbowałam dogadać po holendersku, i działało!

Aha, i wśród niektórych znajomych uchodzę tutaj za niesamowicie ZARADNĄ. JA! Uwierzycie?
Radzę sobie z mapą (nie, nie muszę jej nawet obracać), dogaduje się z niemówiącymi po angielsku Holendrami, w miarę orientuję się w mieście, wiem co, gdzie i kiedy. I przyzwyczajona już do holenderskiego ruchu drogowego, którego główną niepisaną zasadą jest: pierwszeństwo ma rowerzysta, całkiem nieźle, ku swojemu własnemu zdumieniu, radzę sobie na drodze. Dziś zaliczyłam pierwsze rondo (bez świateł, a jak), i nie spowodowałam żadnej stłuczki. (brawa poproszę).

No to pomykam pielęgnować swojego ukochanego, coby się nic mu stało. Opcja "odpadło kółko, temu rowerku" nie wchodzi w rachubę. Dziś chrzest bojowy, jedziemy na Pub Crawl, i mogę wreszcie zostać w mieście dłużej niż do ostatniego autobusu. W parze zawsze łatwiej, jak widać :>

środa, sierpnia 30, 2006

[010] Polski akademik

Na całe kilka apartamentów w moim akademiku znalazłam już 4 Polaków, z Warszawy. Nie żebym miała coś przeciwko, ale miałam się integrować z obcokrajowcami, right? Co też (z)robię oczywiście.
Wczorajsza impreza miała miejsce właśnie w ich apartamencie. Ja to się jakaś mało-polska czuję tutaj. Jeszcze się nie upiłam ani nie upaliłam, i w ogóle raczej się nie zachowuje jak spuszczona ze smyczy. Może dlatego, że jej nigdy nie miałam, bądź przynajmniej nie czułam, że mam. Ewentualnie nie chciałam się z niej zrywać, to też bardzo możliwe, niestety. Tak czy inaczej, może powinnam się zacząć przedstawiać "Hi, I'm from Krakow" (ku mojemu zdumieniu sporo osób wie gdzie to, i nawet kiedyś tam było).

Żeby nie było, że ja taka porządna jestem, to zaliczyłam dziś wizytę w coffieshopie. W dodatku takim na barce, więc i bez używek się można było pobujać lekko. Wniosek wyniosłam jeden: muszę się nauczyć palić. Cały semestr przede mną... Sprawę ułatwia fakt, że tuż obok mojego wydziału znajduję się wyżej wspomniany przybytek, niezłe wyczucie właściciela. Żeby było ciekawiej, poza coffieshopem, w pobliżu są też 2 sex-shopy. Hmm.
Aaa, wiedzieliście, że trawkę można pić? Takich to nowości dowiaduje się tutaj niedoświadczone dziewczę z Polski.

Jutro "Introduction Day" na wydziale. Dowiem się czy będę jedyną cudzoziemką na kursie, czy może ktoś non-dutch się znajdzie... Miło by było.

wtorek, sierpnia 29, 2006

[009] Jest dobrze, a jakże!

Patrz wyżej.

Akademik: co prawda na obrzeżach miasta, rowerem będzie do centrum / na zajęcia tak z pół godziny, ale przeżyję (jak już sobie rower zakupię, może jutro się uda). Współlokatorka z pokoju jeszcze się nie pojawiła, więc na razie dzielę cały apartament tylko z jedną dziewczyną, Wietnamką.
W pozostałych, około 6 studenckich apartamentach, które tworzą ten pseudo-akademik, jest trochę Polaków (podobno, bo ich jeszcze nie spotkałam:P). A dwa apartamenty dalej właśnie trwa impreza, ale już padam dziś, daruję sobie więc dziś zapoznawanie pijanych sąsiadów. Pewnie by mnie nie zapamiętali zresztą.

Ooo, update: właśnie przybyła współlokatorka. Przyjechała z Turcji, wydaje się całkiem w porządku i ładnie mówi po angielsku. Ogólne wrażenie pozytywne.

Może nawet nie będę taką znowu złą współlokatorką. Dostałam właśnie maila od byłego, co prawda nie room- ale flatmate'a z Utrechtu. I co? Narzeka, że już ze mną nie mieszka. Ha!

Reszta relacji i wrażeń z nowego miejsca zamieszkania jutro.

piątek, sierpnia 25, 2006

[008]

Trzy godziny snu i perspektywa upojnego polsko-dziewczyńskiego weekendu w Amsterdamie.
Przy okazji uprzytomniłam sobie, że dzisiejsza 3godzinna nocka była zapewne ostatnią, jaką spędze sama. Od dziś czeka na mnie już tylko double room. Uhhh.

Nie lubię pożegnań i robionych w ostatniej chwili grupowych fotek. Na pocieszenie: z częścią osóbek tu poznanych mam jeszcze nadzieję się spotkać w trakcie wojaży holenderskich, w końcu 'see you' to nie to samo co 'goodbye'.

Następne wieści już z Maastricht, mam nadzieję, że jednak w akademiku będę miała net... Brak stałego łącza byłby jeszcze gorszy niż dzielenie pokoju ze współlokatorką.

Będzie dobrze, prawda?

środa, sierpnia 23, 2006

[007] Een, twee, drie, vier, vijf, zes, zeven, waar is Berend Botje gebleven?

Ledwo się przyzwyczaiłam do nowego miejsca a już się trzeba pakować i ruszać dalej. A właściwie dopiero teraz się zaczęło na dobre rozkręcać - po dwóch tygodniach oswajania się ze wszystkim i wszystkimi dookoła wiem już co, gdzie, jak i z kim tak, żeby było naj... lepiej, zabawniej, dłużej, ciekawiej itd.
A teraz przed nami już właściwie tylko jutrzejszy dzień. Za to przeżyty będzie w pełni: egzamin, wspólny obiad (bo poprzednim razem nie wyszło), sprzątanie apartamentów, pakowanie (Jak ja to wszystko znów zapakuje!? Dobrze, że teraz ma kto mi pomóc się z tym wszystkim doturlać na dworzec, uufff. Ciekawe czy trzeba wykupywać dodatkowe bilety na bagaże, hmm.). A potem picie, wyjście do klubu, śpiewanie holenderskich dziecięcych piosenek, tańczenie na ulicy, wielojęzyczne odśpiewywanie "Panie Janie" w autobusie zapewne, bo w tym już mamy wprawę. Plus inne spontaniczne występy (nie mylić z występkami, chociaż za jeżdzenie w dwie - pijane mniej lub bardziej - osoby na jednym rowerze można tu złapać całkiem konkretną karę. Odpukać!).

Z obserwacji knajpianych - mają tutaj zupełnie inny pomysł na puby niż my. Niewiele stolików, trochę wysokich stołków barowych przy barze, do tego muzyka, nazwijmy ją taneczną. Większość ludzi stoi, część tańczy. Wszyscy przyjaźni, do obcokrajowców nastawieni jak najbardziej pozytywnie, zwłaszcza jeśli się wykazuje podstawowe zainteresowanie holenderskim językiem (tzn. pokaleczy jedno zdanie i przejdzie na angielski) i kulturą. Nasze entuzjastyczne odśpiewanie jednej z piosenek dla dzieci, którą, nie wiem czemu, puścili w klubie/pubie wywołało niemniejszy entuzjazm po stronie Holendrów. Tajemnicą tylko pozostaje dla mnie to, czemu widząć grupę składającą się z trzech brunetek i kilku takich-sobie, niezbyt wysokich chłopców stwierdzili, że wszyscy jesteśmy z Polski... Any ideas?

Tak czy inaczej, będę tęsknić za całą poznaną tutaj ekipą. Ale też już jestem trochę ciekawa jak będzie w Maastricht. Zastanawiam się tylko kiedy ja się wreszcie wyśpię? Poznawanie nowych ludzi to jest naprawdę bardzo męcząca sprawa.

wtorek, sierpnia 22, 2006

[006] Ona i On


niedziela, sierpnia 20, 2006

[005] Utrecht, part 3

Teoretycznie powinnam się właśnie uczyć, ale w ramach wynajdywania sobie coraz to nowych it-has-to-be-done-immediately zajęć kolejne widoczki z Utrechtu zrobione na wczorajszej wyprawie do centrum (ładna pogoda byłą wyjątkowo):

Dom Tower, ma ponad 600 lat, i 112 metrów wysokości. Wskutek huraganu, który zmiótł nawę, stoi sobie samotnie, nie połączona z kościołem.


I rowerek...

W piwnicach położonych tuż nad kanałem mieszczą się najczęściej kawiarnie/restauracje oraz małe warsztaty.

[004] Summer 2006

Nie mogłam się powstrzymać, zajrzyjcie tutaj - hit tego lata, prawdopodobnie rodem ze Szwecji :) Wersja z angielskimi napisami - kawałek dedykujemy wszystkim komputerowcom i wielbicielom czatów :)

piątek, sierpnia 18, 2006

[003] Utrecht, part 2

Tym razem będzie swojsko, sielsko i anielsko. Relacja z wyprawy do tzw. Pancake House'u, bo Holandia podobno słynie z naleśników. Osobiście uważam, że, owszem, były dobre, ale wciąż smakują mi te w moim wykonaniu.
Tak czy inaczej jeśli Holandia kojarzyła się wam dotychczas tylko z wiatrakami, tulipanami i coffieshopami, to byliście w błędzie. Holandia wbrew pozorom jest krajem rolniczo-wiejskim. Dlatego konie, krowy, owce pasą się leniwie tuż za akademikami. Po ogródku Pancake House'u zaś beztrosko przechadzały się kaczki, i nawet grzecznie pozowały do zdjęć:


"Dzień dobry, krooowa."
Trzeba przyznać, że w wersji holenderskiej wydają się znacznie mniej utaplane w błocie niż polskie. Co tym bardziej zadziwiające, gdy się weźmie pod uwagę tutejszy klimat. Widać się przystosowały.


I dwa kochające się ponad wszystko osiołki:




PS. Ze specjalną dedykacją dla agrokulturystki shell :)

PS2. Dziś wieczór w windzie minęłam się z grupą hmm, drag-queens? Myślę, że po prostu szli na jakaś przebieraną imprezę (w tym tygodniu tutejszym studentom rozpoczął się tzw. introduction week), ale wyglądali nieziemsko i bardzo dopracowanie.


Dobranoc.

wtorek, sierpnia 15, 2006

[002] Utrecht, part 1

Mieszkam sobie hen, hen, wysooooko, na 12 pietrze tego akademika, w jednym z powietrznych kontenerów. Żeby było ciekawiej, raz na czas odczuwamy tutaj pewne wibracje, i to bynajmniej nie pozytywne. Mam nadzieję, że to tylko zbiorowa halucynacja i bezpiecznie przetrwamy do końca kursu. Zwłaszcza, że poza lekkimi wstrząsami, niepokojące są okna sięgające tu od podłogi aż po sam sufit. Świetny sposób na pozbycie się kilkunastu (kilkudziesięciu) studentów rocznie :> Wolę nie wyobrażać sobie takiego rozwiązania architektonicznego w którymś z polskich akademików...
Plusem jest to, że można sobie wygodnie porozmawiać przez okno z sąsiadami z naprzeciwka :)

Pogoda, jak zresztą widać, pasuje do określenia 'letnia' jedynie dzięki skojarzeniu z temperaturą, bo na pewno daleka jest od przeciętnych wyobrażeń na temat tej pory roku. Nauczyliśmy się już 4 czasowników opisujących deszcz :> A to nie wszystko.

Język holenderski, a zwłaszcza jego wymowa, wywołuje spore zamieszanie wśród przedstawicieli wszystkich obecnych na kursie narodowości. Każda ma problemy z czymś innym :) Dlatego zafundowali nam nawet zajęcia z logopedą :D

Oudegracht, czyli najstarszy kanał w Utrechcie, wdłuż którego ciągnie się obecnie główna ulica miasta.
W dzień tętni życiem, otwarte sklepy, stragany tworzą wielokolorowe tło dla tłumu turystów i mieszkańców miasta. Za to po 18 (czyli po zamknięciu sklepów) miasto, i nawet ścisłe centrum, się niewiarygodnie wyludnia. Oznaki życia widać jedynie w knajpkach wzdłuż Oudegracht. Poza tym pustki. O tym, że kogoś jednak możemy spotkać przypominają jedynie porozstawiane wszędzie, gdzie się tylko da, rowery.
Miasteczko studenckie, wbrew pozorom, także nie obfituje w nocne atrakcje, wygląda raczej na wielką i całkiem komfortową, sypialnię.

No i, oczywiście, wszyscy tutaj jeżdzą na rowerach. Wszyscy prócz kilku studentów, którzy przyjechali tu na 3 tygodnie i postanowili sobie ich nie kupować :> Studenci ci muszą zatem uważać jak i gdzie chodzą, bo co prawda nie grozi im tu bliskie spotkanie z maską rozpędzonego samochodu, ale rozpędzony rower jest równie niebezpieczny. O stosunku do pieszych świadczą stosunkowo wąskie chodniki, a czasem nawet ich zupełny brak... A junkies z parku koło dworca "sprzedają" rowery za 10-15 euro...

Życie towarzyskie kręci się nam głównie podczas wspólnego robienia obiadów, co zwykle płynnie przechodzi w wieczorne pogaduchy przy piwie (bleeeh!). W piątek chcemy zrobić obiad międzynarodowy. Francuzi już sobie zaklepali naleśniki, a wszelkie pasty są jednak zdecydowanie włoskie :> HELP!
Nasza kilkudziesięcioosobowa grupa składa się przede wszystkim z: pełnych życia, gadatliwych Włochów, spokojnych, ale sympatycznych Węgrów, integrujących się głównie między sobą Niemców, zupełnie nie przejmujących się swoim niezrozumiałym akcentem Anglików. Poza tym Francuzi, Czesi (z którymi łączy nas mocna słowiańska więź i wiedza na temat sposobu wytwarzania śliwowicy:]) i, poza mną, jeszcze jedna Polka.
Dziś wszyscy zgodnie wybieramy się do tzw. centrum na Erasmus Student Party.

Aha, znacie określenie Erasmus-Orgasmus? :] Już byłam bliska stwierdzeniu, że u nas to coś nudno, nic się nie dzieje, żadnych plotek. Ale dziś rano miało miejsce śledztwo dotyczące miejsca noclegu jednego z kolegów. Stay tuned :]

sobota, sierpnia 05, 2006

[001]




Kraków? Tramwaje. I jeszcze Wisła, ale jej zdjęć lepiej nie robić, zbytnie spoufalanie nie jest mile widziane.
Będę tęsknić, i pewnie nauczę się jeszcze mocniej kochać.

Tuż za zakrętem czekają nowe miejsca. Czas ruszać w drogę.