head> Zobacz to, co widzę ja.: stycznia 2007

niedziela, stycznia 28, 2007

[053]

Eh, glupi blogspot, nie moge dodac notki od dwoch dni. Ciekawe czy teraz sie uda.

Stan lenistwa osiagnelam juz chyba szczytowy, nadrabiam wszystkie seriale jakie moge, dodatkowo posilajac sie filmami nominowanymi do Oscara. 'Little Miss Sunshine' polecam, cudna muzyka, Inarritu trzyma forme przy 'Babel', za to 'The Departed' przez pierwsza polowe nuzace, glownym plusem jest to, ze Leos diC nawet
calkiem skutecznie ucieka od 'Titanica'.

Powinnam pisac prace (tak, ZNOWU). Deadline oficjalny jest w piatek a ja ustawilam sobie osobisty na srode. Zobaczymy jak mi pojdzie, ale mam motywacje - ostatnie spotkania z wyjezdzajacymi w ten weekend prawie-wszystkimi, oraz Introduction Week dla Nowych.

W weekend zaliczona calonocna wyprawa zagraniczna do Aachen, na impreze. Nie ma to jak porzadne studenckie miasto, z knajpami, klubami, i kebabami otwartymi do bialego rana. Wreszcie jakas odmiana po pol roku w Maastricht. Swoja droga zastanawiam sie jak ja przezyje kolejne pol przy ciagle tych samych 5 knajpo-klubach, do ktorych chodzimy. Aaaa, tesknie za Kazimierzem. Chce do 'Tytusa i Koki'.

A prace-analize biografii pisze o pochodzacej z Somalii, Waris Dirie. Fragmenty jej pierwszej autobiograficznej ksiazki tutaj. Rozdzial 'Becoming a Woman' polecam tylko tym bardziej odpornym psychicznie. Czasem jednak sie ciesze, ze sie urodzilam w Polsce... Brrrr.



Bored. Bored. Bored. Zycie plynie tak jak w Krakowie... Zimowo, sennie i leniwie. Z sesja nad glowa nic mi sie nie chce.

Etykiety:

poniedziałek, stycznia 22, 2007

[052]

Najpierw nie mogłam zasnac, potem snilo mi sie pelno rzeczy, chyba bzdur kompletnych, nie pamietam, ale nie spalo sie dobrze przez to. Na koniec przysnila mi sie lekcja/wyklad, na ktore przyszlam spozniona a kiedy weszlam do sali okazalo sie, ze na tablicy sa LOGARYTMY! Hello!?
To na pewno po wczorajszej rozmowie o braku praktycznych zajec na socjologii i moim 5.0 z WSADu... Eeeeh, juz nigdy takich powaznych rozmow tutaj.

Etykiety:

niedziela, stycznia 21, 2007

[051]

Lansu lansu. W muzeum byla wczoraj calodniowa impreza, na ktorej prezentowali sie mlodzi tworcy: byly wiec wystepy zespolow rockowych, mini-koncerty muzyki bardziej lub mniej klasycznej oraz eksperymentalnej, etiudy filmowe, pokazy taneczne oraz probki teatralne. Wszystko w przestronnych, ale zazwyczaj pustawych wnetrzach muzealnych, ktore na jeden dzien zaczely naprawde tetnic zyciem. Kazdy znalazl cos dla siebie. Dzieciaki zabawialy sie wspinaniem na eksponaty sztuki wspolczesnej. Koncertow mozna bylo sluchac lezac na zazwyczaj bedacych czescia jednej z ekspozycji (czego swoja droga zapewne wiekszosc ludzi z nich korzystajacych nie byla swiadoma) lezankach.
Byl breakdance, turecki rap, taniec brzucha (eeeeehhhh, ja tak chce!) i salsa (i to juz w ogole powalajace. Szkolacej sie tanecznie parze A. i B. zycze coby sie tak nauczyli wywijac :D A ja sobie tu znajde jakiegos Latino do nauki chyba, bo AAAHHH i OOOHHHH, wlasnie.)

A potem bylo after-party z koncertami na zywo. Nareszcie cos innego od naszych stalych imprezowni, ktorych jest tu dokladnie 3, i to nawet nie 'na krzyz'... I towarzystwo jakies inne. Bardziej dutch, bardziej pozytywnie wykrecone i starsze. Tego mi brakowalo. Jakiejs odmiany od imprezek typowo erasmusowych przy wciaz tej samej muzyce. No bo ilez mozna?

Przy okazji: korepetycje z wymyslania efektywnych pick-up lines poszukiwane. Tia.

A dzis wizyta na belgijskiej wsi i polski obiad tamze. Milo, wiejsko bardzo, i daleko.
Po drodze okazalo sie, ze UWAGA, UWAGA: Maastricht posiada jakies bardziej industrialne oblicze. Jak tylko pogoda sie poprawi szykuje rekonesans.

Wielkie postanowienie na po-powrocie-do-Krakowa: nauczyc sie w koncu prowadzic auto. I zostac the best female driver possible:>

♪ kubb - wicked soul

Etykiety:

środa, stycznia 17, 2007

[050]

Spiesze doniesc, ze wskutek ponownego przemyslenia przez tworcow kursu ilosci zadanych nam prac w tym bloku, autobiografii na szczescie tworzyc nie musimy. Z czego sie niewymownie ciesze. Za to zadanie domowe na piatek - napisac notke biograficzna do elektronicznej encyklopedii (czytaj: Wikipedii). Jest maly problem: jak to zrobic NIE korzystajac z samej Wikipedii? :] My, dzieci Internetu.

Z pozostalych dobrych wiesci wyglada na to, ze moje dodatkowe stypendium na przyszly semestr bedzie wyzsze niz sie spodziewalam. Lubimy UJ, tak. Chwilowo i bardzo interesownie. Dopoki nie okaze sie, ze to pomylka...

Na mapie Maastricht odkrylam moje nowe ulubione miejsce, w ktorym bede z dzika rozkosza przepuszczac powyzsze stypendium. Czteropietrowa ksiegarnia, w polowie second-hand books, i cale pietro albumow o malarstwie, architekturze, designie i fotografii. Prawie jak w raju. Przywioze do Krakowa pewnie spora probke tego wszystkiego. Album "Small Lofts" bedzie sie pieknie prezentowal na polce w zupelnie nie-loftowym mieszkaniu. Ale cos trzeba miec, na dobry poczatek lub na pocieszenie.

♪ lady pank - kryzysowa narzeczona

Etykiety:

niedziela, stycznia 14, 2007

[049]

„Significant others may be the important people in your life who play a part in shaping the stories of that life. These ‘others’ often tell you ‘the kind of person you are’ and remind of what you did in the past.”

They not only tell but above all SHAPE the kind of person I am.

Tak patrzac sobie w przeszlosc, czesc ze zlych doswiadczen, obrocila sie na dobre. Czesc bledow posluzyła temu, zeby sie na nich czegos nauczyc. Nie wszystkie. Niektore wciaz powtarzam. Moze jednak kiedys sie naucze. Pesymizm w wersji optymistycznej?

Na zajecia mam napisac autobiografie. 800 slow. Tylko tyle, az tyle. A moje zycie jest takie ‘cliche’… I wlasciwie nawet nie wiem czy jestem z niego (nie)zadowolona. Chociaz pewne decyzje bym zmienila. Najchetniej napisalabym swoje zycie na nowo. Ciekawe jak bardzo te kilka zmienionych chwil wplyneloby na calosc? Co by bylo gdybym wtedy…?

PS. Optymistycznie:
A. i M. zycze, zeby dalej bylo tak samo dobrze, a nawet lepiej. :*


♪ robert sanchez - another chance

Etykiety:

piątek, stycznia 12, 2007

[048]

I znów na Majella. Jak na razie wciąż niezbyt entuzjastycznie jestem nastawiona chociaż miło znów zobaczyć towarzystwo tutejsze. Część mnie nadal kręci się po krakowskim Kazimierzu. Syndrom zmiany miejsca: kilka dni/tygodni trzeba poświęcić na przestawienie się, przyzwyczajenie do tego, co jest dookoła i zdystansowanie do tego, czego nie ma.

Podsumowywać roku 2006 nie będę, bo i po co. Podsumować mogę za to te 3 tygodnie w PL:
1.Zaskoczyło mnie to, że czułam się tak, jakbym wróciła po najwyżej tygodniowym wyjeździe. Może tylko podczas wizyty w IS czułam się trochę nie na miejscu. I chyba jeszcze bardziej nie na miejscu się będę czuła w przyszłym roku między samymi nieznanymi SUMowcami i niższymi rocznikami. Poza tym nic się nie zmieniło. I przez te 3 tygodnie wydawało mi się, że to dobrze. Na dłuższą metę znalazłoby się pewnie kilka negatywnych aspektów.
2. Obawy się nie sprawdziły. I dobrze.
3. Rozczarowanie było tylko jedno. W niespodziewanym stopniu popsuło humor na dni trzy, ale mam nadzieję, że skutecznie mnie wyleczyło. Z wymyślania nierealistycznych scenariuszy przede wszystkim.
4. Ogólnie było dobrze, dziękuję.

♪ Rachael Starr - Till there was you

Etykiety: