head> Zobacz to, co widzę ja.: [044]

wtorek, grudnia 12, 2006

[044]

O czym to mówiłam? O różnorodności, tak.
W weekend odwiedziłam pobliskie belgijskie (francuskojęzyczne) Liege. Byłam przekonana, że jest mniej więcej jak Maastricht - niewielkim miasteczkiem głównie studenckim. Co za niespodzianka. Już z okien pociągu było widać różnicę: chaotycznie(j) pobudowane domki z zagraconymi podwórkami, przedmieścia, wąskie, nie takie znowu czyste ulice. A na ulicach mieszanka: studenci, panie i panowie w garniturach, młodzieżowe subkultury oraz paru swojskich żuli.
I dopiero wtedy uderzyła mnie specyfika Maastricht: historyczne centrum z romańskimi kościołami z XI wieku, obok modernistyczna dzielnica, dalej ulice małych raczej schludnych domków. Zaraz za nimi pola, łąki, pasące się na nich krowy i owce. A gdzie biedne i brudne przedmieścia? Jakaś fabryka? Tereny przemysłowe?
A na ulicach? Głównie studenci, ale nawet ci z konserwatorium muzycznego czy akademii sztuki nie rzucają się zazwyczaj w oczy ekstrawaganckim ubiorem czy zachowaniem.

I tak jak ostatnio upewniłam się, że na dłuższą metę nie umiałabym chyba mieszkać w nowoczesnym, bezdusznym bloku na zamkniętym osiedlu [zakładając że gdziekolwiek mogłabym mieszkać dłużej, bo tego taka pewna nie jestem...], tak też stwierdzam, że o ile Maastricht jest śliczne, to jednak brakuje mu tej, dla mnie tak zwyczajnej, nieświeżej strony. A może muszę jeszcze bardziej pozwiedzać, głębiej poszperać. W gruncie rzeczy jestem pewna, że gdzieś tutaj muszą być jakieś zaniedbane ogrody.

Etykiety: